Moja znajomość z barmanką-historyczką sztuki i przyszłą certyfikowaną dekoratorką wnętrz rozwijała się dynamiczniej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Po kilku przyjemnych, nieformalnych spotkaniach (czytaj: randkach) staliśmy się oficjalnie parą. Łączyły nas wspólne zainteresowania, takie jak spokojne życie na wsi, odpoczynek na łonie natury, czy sport na świeżym powietrzu, a także podobny system wartości. Oboje ceniliśmy sobie samodzielność, zaradność i niezależność. Tematem wielu naszych rozmów była oczywiście aranżacja wnętrz w domu, który wcześniej nazywałem swoim, ale który teraz przekształcił się w „nasz”. Moje szalone pomysły na wnętrza były skutecznie i rozsądnie studzone przez Klaudię, która jasno wyjaśniała mi, dlaczego dana koncepcja nie może wejść w życie, lub dlaczego przed przystąpieniem do jej realizacji kilka aspektów należy zmienić lub dopracować. Działaliśmy żmudnie, aczkolwiek solidnie i, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, nasz dom zaczynał nabierać wyrazistych kształtów. Nowatorskie aranżacje, które wprowadziliśmy, łączyły w sobie beztroskę twórczego podejścia z klasycznymi, sprawdzonymi rozwiązaniami. Efekt był zdumiewający! W dniu, w którym prace wykończeniowe dobiegły końca, Klaudia przyjęła moje oświadczyny. Można powiedzieć, że połączyła nas architektura wnętrz.